Voo Voo
To było 30 lat temu.Mniej więcej, bo dokładny moment jest rzeczą wysoce umowną. Początków można doszukiwać się w sesji „I Ching” i projekcie „Morawski,Waglewski,Nowicki,Hołdys”. A może w „Zatoce spokojnych głów” nagranej dla radiowej Trójki. Umówmy się, że naszą datą graniczną będzie wydanie pierwszego, oczywiście winylowego, singla Pronitu „Wizyta I/faza II” zapowiadającego albumowy debiut rok później, po którym nic już ie było takie samo. Pierwszy skład Voo-Voo w którym Panu Wojciechowi towarzyszyli Andrzej Nowicki, Wojciech Morawski i Milo Kurtis, już z nowym perkusistą Markiem Czapelskim pojechał do Jarocina, co i dla zespołu i dla festiwalu okazało się doświadczeniem o długofalowych skutkach. To tam właśnie przyszłym kolegom z uznaniem połączonym z artystyczną zazdrością przyglądali się po raz pierwszy bracia Pospieszalscy i Ziut Gralak. Drugą studyjną, rozpoczynającą tradycję zwrotu o 180 stopni, płytę „Snopowiązałka” Voo-Voo nagrało już w składzie Waglewski, Jan i Mateusz Pospieszalscy i Andrzej Ryszka. Wcześniej, jest jeszcze „Koncert” , z okładka projektu … Jurka Owsiaka,będący repertuarowo pomostem pomiędzy „Fazą” debiutu i przyszłością, choćby z uwagi na „Flotę Zjednoczonych Sił”, ale i pierwszym namacalnym dowodem,że w wypadku Voo-Voo występy na żywo będą nie elementem towarzyszącym kolejnym płytom, ale magicznym misterium decydującym o postrzeganiu grupy. Chwilowo bez Mateusza wykonali kolejny zwrot w samo mówiący tytuł „Zespół Gitar Elektrycznych” z „Riders on the storm” Doorsów na finał i choć płyta trafiła na dłuższą chwile na półkę /z przyczyn całkowicie niemerytorycznych/, pokazała czym dla Waglewskiego jest gitara – druga żoną, którą pozna z Pierwszą na szalenie intymnym spotkaniu „Waglewski gra Żonie” całkiem niedługo. Gitarowe ikony m.in. The Kinks zagra też Voo-Voo na zarejestrowanej w sposób dość nieskomplikowany na płycie „Letniej Zadymie w Środku Zimy” Owsiaka, stając się odtąd na stałe jednym z filarów jego szalonych projektów . Potem w oczekiwaniu na kolejną płytowa wolte, muzycy/bez wyjątku wykazując się jako kompozytorzy/ wykonali jedną z większych w swojej karierze nagrywając kolejno pierwszy polski album z rapem na tle rytmów z całego świata – „Małe Wu-Wu”, do dziś budzące zachwyt i podziw pokazaniem jak tworzy się dorosłą muzykę dla dzieci i muzykę do filmu „Seszele” rozpoczynającą długa przygodę zespołu z teatrem i filmem,a dla Mateusza z wokalem,pozwalająca na eksperymenty trudne do zrealizowania na płytach zespołu.
Kto wie,czy nie wibracje reggae przyciągnęły w tym momencie de zespołu „Stopę” czyli Piotra Żyżelewicza, który natychmiast wkręcił się we współtworzenie kontynuacji „Małego Wu-Wu”. Oczekiwana wolta przyszła w zamieszczonym w naszym zestawie albumie „Ze środy na czwartek”, muzycznie i tekstowo będącym zapowiedzią późniejszych wędrówek Voo-Voo, pożyczająca od ich „Małego” alter ego rytmy zza mórz ale i wracająca do geograficznych korzeni Pana Kierownika. Kolejne artystyczne spotkanie – z lubelską Scena Ruchu, jej spiritus movens Mirkiem Olszówką, a za chwilę plastykiem-szamanem Jarkiem Koziarą, nie tylko zwolni Jana Pospieszalskiego z menadżerskich obowiązków, ale wpłynie na kariere grupy w sposób fundamentalny.
W międzyczasie artystyczne ADHD pozwala Voo-Voo i nagrać kolejną muzykę filmową „Zaćmienie piątego Słońca” i „Kolędy Pospieszalskich” i wreszcie wystąpić znów w Jarocinie wespół ze swym fanem / z wzajemnością/ Lechem Janerką, pożyczając na dłużej „Konstytucje” i czyniąc z nich utwór brzmiący jak napisany specjalnie na zamówienie Voo-Voo. Podobnie brzmi napisany dla Owsiaka i powstającej właśnie Wielkiej Orkiestry „Karnawał’ Waglewskiego, nieoficjalny hymn akcji, przez samego Jerzego często mylony z „Łobi Jabi” aż do momentu zintegrowania ich przez Voo-Voo w jeden muzyczny strumień. Studyjne „Łobi Jabi” nagrane częściowo z kwartetem smyczkowym to początek trwającej później przez 20 lat ludycznej przygody łatwo identyfikowanej przez publiczność, a niespokojnym duszom poszukujących muzyków czasem mocno ciążącej. Sam album, zamieszczony w tym zbiorze to odmieniony przez różne gatunki utwór tytułowy plus przypomniana „Flota Zjednoczonych Sił”, wtedy oznaczająca już znacznie więcej niż tylko tytuł piosenki.A Mateusz Pospieszalski staje się dla Waglewskiego – Lennona McCartney’owska przeciwwagą, często zresztą występując z nim/sporadycznie do dziś/ w arcyciekawych koncertowych duetach.Kolejne projekty filmowe, kolejne trasy z Owsiakiem i wreszcie zacieśnienie współpracy ze Sceną Ruchu są dowodem ,ze Voo-Voo to zespół znakomicie komunikujący się z ludżmi sztuki – malarzami, pisarzami,performerami. Kolejny album „Zapłacono” będzie miał już graficzny stempel firmowy Koziary,rozbudowany niebawem o scenografię koncertową na m.in. słynny koncert w kamieniołomach, a do zespołu dołączy na kilka lat „przypolakowany” Afrykanin Mamadou Diouf a na krócej Joszko Broda beskidzki muzyczny czarodziej, który na kolejnej trasie koncertowej przyciągnie na scenę kolorowe muzyczne postacie z różnych regionów kraju. W międzyczasie po tekstowych wprawkach Mamadou zabiera się na nowej, mocniej roześmianej płycie Voo-Voo „ Rapatapa to ja” za komponowanie, a połowę dekady zespół świętuje swoistą nobilitacją, jaka jest nagranie przez rzeczywiście, jak w tytule „najlepszych” , z Kasia Nosowską na czele swoich najbardziej utytułowanych nagrań. Całość wieńczy koncert w Stodole z udziałem wszystkich gości, a Waglewski nie byłby sobą, gdyby do płyty nie dołożył pięknego finału „Środa w nocy”. Standardowa już kolejna wolta tym razem zaskakuje jednak prawie wszystkich dzieląc opinie wyłącznie na skrajny zachwyt i niechęć. Mocno elektroniczne „Oov-Oov” już bez Janka Pospieszalskiego i jeszcze bez jego następcy,wszechstronnego Karima Martusewicza burzy dotychczasowe mosty i muzycznie i wizualnie, choć poetyka dorażnego basisty Waglewskiego wyziera tu nie tylko w lirycznym wręcz finale spod skreczy debiutującego na płycie syna Piotra.Na drugim biegunie działalności Voo-Voo rozbudowywały się coraz bardziej koncerty plenerowe /Przystanek Woodstock/,Zamek w Janowcu i pod dachem /Teatr Wielki, bożonarodzeniowe i wielkanocne koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy/, z chórami, orkiestrami, zaproszonymi z całego świata gośćmi dając Mateuszowi Pospieszalskiemu aranżacyjne pole do popisu i rozmachu. Cóż, w następnym kroku „pod prąd” muzycy mogli się już tylko zamknąć w zabytkowym spichlerzu i zkwartetem smyczkowym rozliczyć się z tych szaleństw wspaniałym „Nabroiło się”, jednym z najbardziej uniwersalnych tekstów Pana Wojciecha. „Płyta z muzyką” zawierała przekornie w finale opowiadania czytane przez Jana Peszka – ich historia, znaczenie i przekaz, które znajdą kontynuację w spektaklu i na płycie „Muzyka ze słowami” zasługują na osobną opowieść. Janowski spichlerz jest świadkiem kolejnego artystycznego skoku w bok, epizodu nu-jazzowego, wartego zauważenia także dla kolejnego rodzinnego debiutu – tym razem Bartka Waglewskiego odtąd zwanego już tylko Fiszem, na „Płycie” nazwanej po prostu właśnie tak.
Zanim nastąpi okres „Męskiej muzyki” obłaskawiamy Panie – „Voo-Voo z Kobietami” już trochę wcześniej kombinowało /Nosowka,Bartosiewicz,Kayah,Walewska/, ale nigdy aż w takim wymiarze. Tylko Voo-Voo chronicznie nie lubiące wszelkich rocznic, może obejść swoje dwudziestolecie album nazwanym jak trzeba „XX”, ale już w podtytule cz.1 wprowadzającym niepokojąca sugestię dalszego ciągu i zawierającą utwory … wyłącznie premierowe.Jesli ten album cokolwiek podsumowuje, to nieprzewidywalność i elektryczność muzyków, mieszających tu gatunkowo ogień z wodą. Rzeczywiste choć szczególne podsumowanie przyszło na „21”, czyli zapowiedzianej „części drugiej”.Orkiestra Aukso, Stańko, precyzyjnie dobrane utwory z całego dwudziestolecia, przeczytane rzeczywiście na nowo.Plus hymn Janowca. Plus dwie premiery „żeby nie było”.
Projekt „Tischner” to z kolei owoc muzycznej współpracy studyjnej i koncertowej z mocno zaprzyjaźniona z Voo-Voo rodziną Trebuniów Tutków,wspaniały hołd dla zmarłego filozofa z tekstami opartymi na jego myśli. W tym samym, 2007 roku, teksty innego wielkiego myśliciela, księdza Jana Twardowskiego wyśpiewało kolejne już pokolenie „Wu-Wu-wiątek”. Płyta „Samo Voo-Voo” miała pozwolić zespołowi znów zaprzyjaźnić się muzycznie z samym sobą,bez gościnnych didaskaliów wrócić na chwilę do grania wyłącznie we własnym kwartecie i w wyłącznie autorskim repertuarze Waglewskiego. „Leszek” z pierwszego singla to oczywiście Lech, Lechu, czy jak mówi Pan Wojciech – Janerek. Fascynacja muzyką świata zaowocowała też niezwykłym spotkaniem z ukraińskim zespołem Haydamaki – w studio pod producencka batutą Pospieszalskiego i na koncertach po obu stronach wschodniej granicy mieszając jak to u Voo-Voo w jednym tyglu folk, punk, jazz i co tam jeszcze.
Tę energię udało się też przenieść na kolejny album – „Wszyscy muzycy to wojownicy” kolejnym, po „Męskiej muzyce” haśle mistrza Waglewskiego, które zaczęło żyć zupełnie osobnym życiem. Za stołem mikserskim tym razem Emade, który zdecydował,że starsi koledzy-muzycy, nawet Ci z rodziny zagrają tym razem na tak zwaną „setkę”, bez żadnych studyjnych upiększeń. A potem odszedł nagle Piotr „Stopa” Żyżelewicz. I wiele się zmieniło, a zespół stanął przed szalenie trudnym wyzwaniem zaczynania na nowo, bez czasu do głębszego namysłu. „Nowa płyta” była w tym kontekście rzeczywiście nowa, ten swoisty mocno rodzinny hołd dla zmarłego kolegi wyprodukował sam Wojciech Waglewski, a niezwykle niewdzięcznej roli zastąpienia go na stołku perkusisty podjął się Michał Bryndal. W tym składzie Voo-Voo nagrali album,który podobnie jak pierwszy miał nie przejmować się tym,co z muzyką się stanie dalej. Stało się. To najlepiej przyjmowana płyta grupy od wielu lat przekonująca w równym stopniu krytyków i odbiorców, wspaniale przyjmowana na koncertach i … listach przebojów. Zaczyna i nazywa się się tak jak koncerty zespołu – od „Dobry wieczór”, a udział w nagraniach Alima i Fargany Qasimovóv to dla grupy spełnienie kolejnego artystycznego marzenia. Projekt „Placówka 44” oparty na tekstach z powstańczej Warszawy to w momencie ukazania się tego wydawnictwa ostatnia pozycja w studyjnej dyskografii Voo-Voo. Wojciech Waglewski twierdzi,że kolejnej płyty wyjątkowo jeszcze nie ma w głowie. Nie wiem, czy mu wierzyć.
Jak mówi Ziut Gralak: Wojtek jest bezwglednie dobrem narodowym – i w środowisku rockandrollowym i jazzowym.
Wojtek W. I jego Voo-Voo.
Fot. Jacek Poremba